doradztwo edukacyjno-zawodowe

postaw na przyszłość

Kształcenie naCECHowane pozytywnie

Obecnie w zakładach rzemieślniczych kształci się ok. 90 tys. uczniów w ponad 100 zawodach. O ich przyszłości, magii rzemiosła i rozwoju kształcenia dualnego rozmawiamy z prezesem Związku Rzemiosła Polskiego Jerzym Bartnikiem.

Panie Prezesie, zapytam przekornie: czy dziś, w czasach nowych technologii rzemiosło ma sens?
Życie składa się z rzeczy najprostszych, których wymagają ludzie. Technologia i postęp to rzeczy ważne, natomiast w całym segmencie usługowym nikt nie zastąpi fachowca. Ten fachowiec musi jednak nadążać za zmianami technologicznymi, aby być konkurencyjny na rynku. Dziś w naszych zakładach powszechnie używa się technologii na najwyższym poziomie, poczynając od produkcji części do boeinga, a na najbardziej specjalistycznych aparatach infrastruktury gazowo-tlenowej na potrzeby sali operacyjnej kończąc. Życie nie stoi w miejscu. Rzemiosło tak jak w XIII w. było dostępne na miarę tamtych technologii, tak jest potrzebne i dzisiaj na miarę tych samych oczekiwań – choć wykonywanych sprawniej, dokładniej, szybciej i bardziej kompetentnie. Do tego trzeba więc dodać kwalifikacje osób wykonujących te działania. Oprócz tego mamy również rzemiosła stare, w których zmieniają się jedynie narzędzia wykonania, w celu polepszenia jakości produktów. Weźmy takiego piekarza – tak jak był potrzebny 15 stuleci temu przy zakładaniu miast i wydawaniu aktów lokacyjnych, bo bez niego miasto nie mogło powstać, tak i dziś miasto nie może żyć bez tego samego piekarza. Był chleb i jest chleb, tyle że dziś ze wszystkich współczesnymi wymogami technologicznymi, które polepszają jego produkcję.

Wielu badaczy współczesnej kultury twierdzi, że na naszych oczach widać trend odchodzenia od korporacji i dużych międzynarodowych koncernów na rzecz firm lokalnych, rodzinnych. W tym sensie rzemiosło może się dobrze wpisywać w tę ideę zatrudnienia, pracy wykonywanej z szacunkiem do natury, ludzi, tradycji.
To jest jeszcze inna rzecz, której wymaga się od rzemiosła, i ma ona co najmniej dwa segmenty. Po pierwsze, chodzi o potrzebę zachowania tradycji, która wynika z głęboko osadzonej kultury regionu wykonawców – tak jest np. w przypadku koronek z Koniakowa. Ich twórcy powinni być bardzo chronieni jako element kultury regionu. Drugi segment dotyczy takich elementów kultury materialnej, jak pałace, zamki, kościoły i tysiące elementów dookoła nas, z których nie zdajemy sobie sprawy, że wymagają specjalistycznych konserwacji i znajomości bardzo starych technik z obszaru historii sztuki. Rzemiosło współpracuje w tym obszarze z akademiami sztuk pięknych. Złocenie ram do obrazów czy odtwarzanie rzeźb – to przecież wymaga bardzo głębokiej, specjalistycznej wiedzy. Fachowcy, którzy się tym zajmują, są nie tylko artystami, ale też pasjonatami, którzy poprzez unikalny zawód realizują swoje talenty.

Z czego polskie rzemiosło jest znane za granicą? Jakie mamy tutaj perełki?
Powiem o tym, co ja widziałem. Okazuje się, że przedmiotem zainteresowania i zachwytu, a nawet potrzeby zachowania dziedzictwa kulturowego jest rzemiosło artystyczne, z dawnych czasów, wykonywane przy użyciu tamtych technik. To jednak wymaga mecenatu państwa. Był czas, i to może być dziwne, kiedy PGR-y przejmując na rabunkowych zasadach stare zajazdy i pałacyki zaczęły w latach 70. ubiegłego wieku o nie dbać. W ten sposób państwo niechcący stawało się mecenasem, który podtrzymywał umiejętności zawodowe. Zawód zanikający jest bowiem zawodem, na który nie ma zapotrzebowania. Idąc tym tropem – w wielkopolskim Rydzynie swego czasu obserwowałem prace sztukatorów, wykonujących w gipsie najróżniejsze elementy zdobnicze. Kiedy na początku powstało kilka zakładów, które czerpały ze swojej prace duże zyski, zaraz obok nich zaczęły powstawać następne. Byłem zaskoczony tym, że na wiele lat ich specjalnością były zamki nad Loarą. Takich zawodów jak sztukatorzy jest wiele i każde państwo wyznacza swój sposób dbałości o nie. Perełkami polskiego rzemiosła są dzisiaj starówki wrocławska i warszawska, które zostały odtworzone z wielką dbałością o historyczne detale. To jest również dowód wkładu rzemiosła w zachowanie kultury materialnej naszego kraju.

Związek Rzemiosła Polskiego zrzesza ok. 300 tys. przedsiębiorców. Jakich pracowników, w jakich zawodach oni tak naprawdę potrzebują?
Gdybym znał odpowiedź na to pytanie, byłbym milionerem. Powiedziałby tak: potrzebne są te zawody, których wymaga życie i to właśnie w tym momencie. Choć bywa i czas powrotu do czegoś. Najlepszym tego przykładem jest koń. Gomułka twierdził, że w imię rozwoju mechanizacji trzeba go znieść, a w zamian posadzić kobiety na ciągniki. Wtedy też zanikły zawody związane z koniem, np. stelmach czy rymarz. Dziś koń wraca w nowej roli – jako element rekreacji, ale trzeba go ubrać w uprząż, czyli zacząć odtwarzać zapomniane zawody. Wcześniej te zawody bardzo dobrze funkcjonowały, np. dla królowej angielskiej uprzęże robiono w Kaliszu, a powozy w Pniewach czy Gostyniu. I kiedy już myślano, że są reliktem, dziś stały się częścią przemysłu. Starzy mistrzowi wyuczyli do tych profesji młodych, bo to nasz obowiązek wobec zanikających zawodów. Niedawno w Bretanii zapytano mnie, czy w Polsce mamy bednarzy, bo ich tam potrzebują. We Francji wytworzyła się bowiem taka moda, że rodzina zasiadając do stołu nalewa sobie wina z 15-litrowej beczółki. To element kultury południa. Nie chcą zwykłych beczek, ale wytwarzanych ręcznie, tak jak kiedyś, bo chodzi o ich magię, zapach. Po przyjeździe do Polski znalazłem jednego bednarza, i tak sobie myślę, że jak jednemu się uda, to szybko znajdą się jego naśladowcy.

I tu wracamy do kwalifikacji. Jednym z zadań izb rzemieślniczych jest nauka zawodu. Jakie Związek proponuje zmiany w celu jego udoskonalenia?
Nie byliśmy zadowoleni z kształcenia zawodowego, dlatego po 1989 r. powiedzieliśmy sobie, że jako organ prowadzący chcemy mieć szkoły – szkoły niepubliczne o uprawnieniach szkół publicznych. W Polsce jest ich parędziesiąt. Przy okazji rejestracji wynikło kilka problemów z nazewnictwem, postanowiliśmy więc zmienić definicję. Okazało się m.in., że wedle przepisów rzemiosłem nie jest gastronomia, bo słowo pochodzi z anatomii. Ten zapis blokował graczy chętnych do gry na rynku, a tym samym możliwości przygotowania zawodowego i egzaminowania. Proponując zmiany, poszerzamy więc zakres rzemieślniczego działania o rzeczy specjalistyczne, które są nam potrzebne, np. w handlu ciastkami czy mięsem. Abstrahując już od tego, że od 5 lat w Polsce nie można zostać mistrzem w zawodzie kucharza, co prowadzi do absurdów. Na wyspie Santorini spotkałem polskich szefów lokali, którzy zarabiają 6,5 tys. euro, a ich koledzy w Polsce 1,2 tys. zł. Wniosek? Nie bójmy się! Weszliśmy do Unii Europejskiej, jesteśmy na otwartym rynku, mamy przepływ kapitału i ludności. Dbajmy o to, aby nasz obywatel znajdując się gdziekolwiek na świecie, ze swoimi kwalifikacjami był sytuowany w tej wyższej półce. Temu właśnie służy proponowana przez nas zmiana Ustawy o rzemiośle.

Co z egzaminami czeladniczymi i mistrzowskimi?
Mamy je przypisane do naszej ustawy, oba egzaminy są na miarę szkolącego. Rzemiosło kształci i egzaminuje w systemie państwa, nasze dyplomy potwierdzają ich wysoką jakość. Wyobraźmy sobie, że jestem pracodawcą. Jeśli przyjdzie do mnie uczeń i przyniesie mi świadectwo szkoły z egzaminem, który sprawdza Okręgowa Komisja Egzaminacyjna, i drugi uczeń – który ma dyplom czeladniczy, który odbył 3-letnią naukę, to ja już nie pytam o jego praktykę. Wiem, że posiadł wiele umiejętności potrzebnych w swoim środowisku pracy, w tym odpowiedzialności za siebie i innych. Jako pracodawca wybrałby tego drugiego kandydata do pracy.

Rzemieślnicy podkreślają już od dawna, zresztą nie jedyni w Polsce, że chcą podnieść rangę kształcenia dualnego. Dlaczego jest to jest tak ważne?
To jest bardzo proste – wystarczy przejrzeć statystyki. Tam wyraźnie widać, kto ma pracę i szansę na rynku pracy. W tej chwili na Uniwersytecie Warszawskim na Wydziale Dziennikarskim kształci się 3 tys. osób. Owszem, tacy absolwenci też są potrzebni, ale jak wielu się ich zmieści na rynku pracy? W 1989 r. byłem gościem Kongresu Stanów Zjednoczonych i rozmawiałem wtedy z moim opiekunem o doświadczeniach jego dzieci. Jeden z jego synów pracował wtedy z rybakami na Alasce i zarabiał 5 tys. dolarów. Studiował prawo, ale nie pozwalało mu to nawet na opłacenie miesiąca studiów. Do zawodu wrócił, bo tego chciał, ale najpierw musiał mieć za co wystartować. Konkluzja z tego jest taka, że ważne jest, aby państwo dawało każdemu równe szanse na studia czy na rozwój osobisty, ale też każdy musi pomyśleć o tym, z czego będzie żył. Dlaczego Niemcy mają system dualny i w grupie młodzieży do 24. roku życia tylko notują 6 proc. bezrobocia, a kraje południa – 50 proc.? W Polsce ten wskaźnik wynosi ponad 20 proc. Nie można nikomu zamykać drogi edukacyjnej! Mój zastępca w Związku Rzemiosła Polskiego przeszedł szkołę zawodowa i praktykę w zakładzie, potem skończył technikum, a następnie akademię ekonomiczną. Obecnie jest profesorem i doktorem habilitowanym na renomowanej uczelni, gdzie podczas wykładów ma sale pełne studentów, bo pokazuje, jak należy łączyć teorię z praktyką. Sam, równolegle do wykładów i działalności społecznej, cały czas prowadzi zakład cukierniczy.

Do czego ten system edukacji zmierza?
Będąc w stolicy Hestii Wiesbaden słyszałem o wyższej szkole zawodowej, w której chodzi o to, żeby mógł tam bez matury studiować mistrz w danym zawodzie. Postęp technologiczny wymaga bowiem coraz większej wiedzy, bez niej żaden fachowiec nie utrzyma się na rynku. Daje się więc szansę na wyższe wykształcenie, bo tego wymaga praca. Mało tego, Niemcy są już tak daleko przed innymi, że zrobili w systemie edukacji „przewiązkę”. Oznacza to przykładowo, że student wyższej szkoły zawodowej pracujący przy obsłudze maszyn medycznych, który poczuł nagle, że świat medycyny go fascynuje, ale z innej strony, może zostać lekarzem. Będąc absolwentem uczelni zawodowej, może po pewnych uzupełnieniach przejść do profesji lekarskiej. Świat wokół nas czyni niewyobrażalny postęp. Dlatego jesteśmy ważnym partnerem dla Ministerstwa Edukacji Narodowej, bo dbamy o człowieka i jego pracę, nie zamykając mu drogi awansu.

Panie Prezesie, to jaka jest przyszłość szkolnictwa zawodowego?
Przyszłość jest w dobrych rękach. Obecnej minister edukacji mogę wierzyć, bo w ciągu sześciu miesięcy wprowadziła dla nas nowy zawód: mechanika motocyklowego. W tej chwili robi on furorę wśród młodych ludzi. To zawód zupełnie różny od mechanika samochodowego, wymaga specjalistycznej wiedzy i profesjonalnych aparatów. Takich zawodów na poziomie technikum wprowadzono parę, a właśnie technika są przyszłością szkolnictwa zawodowego. To też szkoły zawodowe. Dualny system będzie się rozszerzał, bo my wszyscy potrzebujemy praktyki. Będzie się przenosił na uczelnie wyższe – zarówno politechniczne, jak i administracyjne czy ekonomiczne. My jesteśmy skazani na system dualny i chcemy to robić tak jak ci, którzy odnoszą największe sukcesy gospodarcze.

Rozmawiała Magdalena Mojduszka